KAZIMIERZ KUTZ - SKROJONA NA MIARĘ

O książce
Recenzje
Fragmenty
Zdjęcia: 1 | 2
Role i życiorys teatralny
Zamówienia

Powrót do str.gł.

 

Maria Bojarska, wdowa po Tadeuszu Łomnickim, napisała książkę o swoim małżeństwie. Jest ona wielkim wyznaniem, manifestacyjnym ujawnieniem upokorzeń z lat przełomu, odsłonięciem sakramentu małżeństwa i bólem związanym ze śmiercią najbliższej osoby. To psychodrama żywej z umarłym, choć wyzbyta sentymentalizmu, a przeniknięta potrzebą opowiedzenia wszystkiego, co wtedy - w ciągu co najmniej Jego ostatnich lat - musiał znieść, a nie miał możliwości odreagowania. Właśnie! Książka ta bierze się z ekspiacyjnej potrzeby odreagowania na zło tego świata. Ona, Maria, robi to za niego, w zamian - jako powinność najzupełniej oczywistą prawdziwej żony. I ta cecha, jakie dziwna, ale piękna! - jest najbardziej fascynującym motywem literackim tej książki. To swoisty rachunek sumienia i opowiedzenia prawdy o Nim, o sobie i innych. To także wielkie wyznanie miłości pojętej najszerzej, bo i męki, piekła, ale także zachwytu i upojenia Tadeuszem takim, jakim był. Bo jeśli Tadeusz był „potworem”, to życie z Nim przymiotnikowało nieustannie wokół tego rodzaju charyzmy. Ale oznaczało to także bytowanie pod wielkim ciśnieniem i w wysokiej temperaturze. To coś jak kąpiel w polarnych gejzerach. Maria opisuje te dziwne walory swego małżeństwa i mówi o nich z namiętnością amatorki krwawych befsztyków po zabiciu ostatniego bawołu. Chce zachować smak minionego życia. Chce zachować smak minionego życia z Nim i ma odwagę dzielić się tym smakiem z nami. Przychodzi jej to stosunkowo łatwo, bo ma niebywałe poczucie JEGO całkowitej własności. Wszystkie poprzednie żony, dzieci, koledzy czy przyjaciele są przy niej jak laguna wobec otchłani Rowu Mariańskiego. A więc pisana jest ta książka i ku chwale własnej kondycji, tej niewiarygodnej kobiecości, która pozwoliła jej okiełznać ów zwariowany kaprys natury, jakim niewątpliwie był Tadeusz Łomnicki. A więc wyczuwa się w jej pisaniu radość wysokopiennej rośliny za minionymi wiatrami i jakby tęsknotę za starymi szaleństwami. Ale łomoce się w jej książce także talent śmierci, wir - jakieś bałkańskie koło zgoła - ruch okrężny wokół Tadeusza i z tego kolistego pędu narracyjnego - niejako jego siłą odśrodkową wypełzają ku nam sprawy i świństwa „przyjaciół”, i miele się jak pacierz tęsknota za Learem - przepędzana z teatru w teatr - jak ociągające się przeznaczenie. Bo, być może, zapisana mu była śmierć przy pracy nad nieszczęśliwym królem z Szekspira, i tyle żył i tworzył swoje szalone kreacje, na ile nie było mu dane desek scenicznych pod ukoronowanego nieszczęśnika.

I taka wersja jest możliwa. Bo jakże inaczej pojąć jego zwierzenia przy pracy nad telewizyjnym „Stalinem”, która - jak wiadomo - była jego ostatnim dokonaniem artystycznym. Sztuka Salvatore'a całą osnowę literacką ma z „Króla Leara”, i Szekspir, i Lear, za którego Tadeusz zabierał się bezpośrednio po naszej realizacji w Poznaniu, wypełniał nam nie tylko godziny pracy. I kiedyś Tadeusz, mimochodem, opowiedział o swojej rozmowie z Laurencem Olivierem na temat „Króla Leara”, który oświadczył, że nie gra się tej roli po czterdziestce, bo jest już ponad możliwości fizyczne.

Tadeusz nie dość, że zabrał się za Leara po sześćdziesiątce, to jeszcze po operacji serca...

Nie ma więc Łomnickiego. Ale jest książka o Nim - Marii Bojarskiej. Jego żony. I trzeba to powiedzieć - po lekturze - jest ona skrojona na miarę Tadeusza. Była - i jest - jego godną partnerką.

Kino, 1.01.1995


zobacz powiekszenie
 
 
powrót do str. ogólnej recenzji