BYŁAM WIĘŹNIEM TEATRU

Z MARIĄ BOJARSKĄ, krytykiem teatralnym i literackim, żoną Tadeusza Łomnickiego, rozmawia DOROTA MIRSKA

O książce
Recenzje
Fragmenty
Zdjęcia: 1 | 2
Role i życiorys teatralny
Zamówienia

Powrót do str.gł.

  

 

Książką „Król Lear nie żyje” wywołała skandal towarzyski. Jej wspomnienia o mężu, wielkim aktorze Tadeuszu Łomnickim, są rozpaczliwym, pełnym namiętności i bólu oskarżeniem środowiska artystycznego. Kanwą książki jest ostatni dzień życia Tadeusza Łomnickiego, Który zmarł dwa lata temu na scenie poznańskiego Teatru Nowego tuż przed premierą Króla Leara.

 

Podaje Pani fakty, nazwiska, daty. Oskarża, piętnuje. Taka szczerość chyba nie przysparza przyjaciół?

 

Poproszona o napisanie wspomnień o Tadeuszu postanowiłam napisać prawdę, nie sentymentalną laurkę. Niestety, nie jest to miła, podnosząca na duchu prawda i przypuszczam, że wiele wymienionych z nazwiska osób może mnie znienawidzić. Przez kilkanaście lat byłam świadkiem obłudy, pomówień, okrucieństwa, z jakimi stykał się ten wielki aktor, cierpliwie wysłuchiwałam napuszonych przemów artystów, którzy przed widzami mówili o ideałach i posłannictwie, a za kulisami siali zawiść i intrygi. Nie należę do osób mściwych czy napastliwych, ale w sytuacjach ostatecznych domagam się uczciwości i przyzwoitości. Tymczasem po pogrzebie Tadeusza wielu jego znajomych, kolegów nie stać było nawet na to. Banalne kondolencje pokryły samozadowolenie i ulgę. Król nie żyje, nikomu już nie zagrozi, nie zepsuje dobrego samopoczucia swoimi „nieludzkimi” wymaganiami na scenie. Wybuchłam. No i powstał skandal. Zamknęłam się więc w domu i czekałam, kto mnie zamorduje. O dziwo jednak odbierałam bardzo ciepłe telefony od aktorów z podziękowaniami za tę złą, zwykle przemilczaną prawdę o ich środowisku.

Zerwała wiec Pani z rolą „wiecznego widza” i weszła na scenę, głośno stukając obcasami.

Tylko raz, więcej już niczego nie napiszę. Naprawdę wolę słuchać niż mówić, obserwować niż być obserwowaną. Być widzem nie znaczy być kimś gorszym, zepchniętym w cień. Nie ma aktora bez widza i odwrotnie. Byłam bardzo dobrym uważnym widzem. Interesowałam się każdym etapem pracy Tadeusza nad rolą. Kiedy w budowaniu roli zauważałam jakąś niejasność, usterkę, mówiłam. Ale robiłam to tylko wtedy, kiedy byłam pewna, że mam rację. Tadeusz nigdy nie podejrzewał mnie o krytykanctwo, nie obrażał się jak większość „nieomylnych artystów”. Konałam z dumy jeżeli wykorzystywał moją sugestię. Ufaliśmy sobie. Na tym polega przyjaźń. Aktor jest rozpaczliwie samotny. Z jednej strony otoczony miłością i uwielbieniem widzów, z drugiej zazdrością innych aktorów i samotnością przypisaną temu zawodowi. Tadeusz pytał: jak „czlowiek... a właściwie aktor” przetrwałby bez drugiego człowieka, a właściwie widza?

 

Gdzie w Tadeuszu Łomnickim, jeśli można zaryzykować takie pytanie, „kończył się aktor, a zaczynał człowiek”?

 

Nigdy tego nie wiedziałam. Było to fascynujące, ale i męczące. W codziennym życiu zauważałam w jego sposobie gestykulacji, reagowania coś teatralnego. Nie znaczy to, że był nieszczery, raczej skryty, nie chciał się odsłaniać. Aktorstwo pomaga w ukryciu prawdziwych, najgłębszych uczuć, emocji. Ale czasami musiał przestawać być aktorem, choćby dla higieny psychicznej. Nie potrafiłam jednak rozgraniczyć życia „normalnego” i „teatralnego”. Wychodząc za mąż za aktora doskonale wiedziałam, że staję się „dożywotnim więźniem teatru, bez żadnych widoków na ułaskawienie”. Dlatego, kiedy czytam wywiady z żonami aktorów, wydają mi się niepojęte ich wypowiedzi typu: mój mąż nie jest kabotynem, nigdy nawet nie zauważyłam w domu, że ma premierę. Być może Tadeusz rzeczywiście był „potworem”, „maniakiem”, „aktorem nieludzkim”, jak go nazywano, a ja naprawdę przed każdą premierą myślałam o rozwodzie, ale rozumiałam w głębi duszy jego napięcie, zdenerwowanie, rozdrażnienie. Kabotyństwem byłoby, gdyby swoje problemy, uczucia ukrywał i nie dzielił się nimi ze mną.

 

Być żoną aktora to zajęcie bardzo niewdzięczne?

 

Najczęściej raczej groteskowe. Określenie „żona aktora” irytowało mnie podwójnie. Po pierwsze, nigdy nie żywiłam cieplejszych uczuć do instytucji małżeństwa. Żonom przypisuje się mnóstwo obowiązków, dbanie o męża, dom, kuchnię. Spotykałam się z zarzutami, że byłam niedobrą żoną, bo „nie dbałam o Tadzia”. My rozumieliśmy nasze „małżeńskie obowiązki” nieco mniej konwencjonalnie i przecież była to nasza prywatna sprawa. Po drugie, pokutuje sposób myślenia: Żona aktora? A cóż ona może wiedzieć! Niewiele znaczy, bo aktor jest własnością publiczną i ona musi rywalizować z całym światem. Z jednej strony genialny artysta, z drugiej dodatek, gosposia, żona po prostu. Zauważa się ją jedynie, jeżeli robi skandale. Ja ich nie robiłam, spotykałam się więc z dziwnymi reakcjami. Otwierałam drzwi gościom, a oni odsuwali mnie na bok, odwracali się plecami, ignorowali. Byli tak przejęci tym, że spotykają aktora, że mogą z nim porozmawiać, że dziwili się moją obecnością. Pani na pokojach, nie w kuchni? Najczęściej traktowałam takie zachowanie z humorem, bawiło mnie, ale po dłuższym czasie można wpaść w kompleksy. Dlatego też zaczęłam nazywać Tadeusza nie mężem, tylko byłym narzeczonym i tak już zostało.

 

Jak Pani siostra, znana pisarka Anna Bojarska, przyjęła rozdział, w którym przyznaje się Pani do zazdrości o nią?

 

Nie skomentowała historii naszego „triumwiratu”. Anna jest fantastyczna i każdy powinien to uznać, moim zdaniem jednak Tadeusz zachwycał się nią zbyt entuzjastycznie. Zazdrości nauczyłam się od niego, potrafiłam więc być zazdrosna nawet o krzesła, na których siedział. To tylko jedna z wielu naszych historii. Pisałam Króla Leara również dla siebie. Przeszłość łatwiej uporządkować, zrozumieć, kiedy jest zapisana. Mogłabym tak pisać do śmierci i nie wyczerpałabym tematu. Chyba nigdy nie skończyłabym tej książki, gdyby nie pomoc Anny. Zawsze jest moim pierwszym czytelnikiem. Dodawała mi odwagi, podtrzymywała na duchu. Nasza przyjaźń przetrwała niejedną próbę. Reszta należy do przeszłości.

Twój STYL, Luty.1995 r.


zobacz powiekszenie
nacisnij by powiekszyc
 
 
 
 

powrót do str. ogólnej recenzji