O
książce
Recenzje
Fragmenty
Ilustracje
Zamówienia
Powrót
do str.gł.
|
Postkatastrofizm w stylu vintage
Michał Kalicki Jak być nikim? Poradnik
dla Początkujących
tCHu, Warszawa 2011
W reklamie istnieje pojęcie
targetu, grupy docelowej, która ma kupić promowany produkt. Z pewnością
bywa podobnie w przypadku lektur, ja stanowię bardzo wąską, być może
jednoosobową grupę docelową zainteresowaną fantastycznymi wizjami
Warszawy oraz widmowymi książkami. Trzy lata temu czytając w „Nowej
Fantastyce”
Vademecum Irrealis T.J. Borcana (z
recenzji po prawej stronie i ja dowiedziałem się wreszcie, kto skrywał
się pod tym pseudonimem) poczułem, że to opowiadanie powstało chyba
specjalnie dla mnie. Powtórzyło się teraz to uczucie podczas obcowania z
powieścią Jak być nikim?
późnego, 38-letniego debiutanta Michała Kalickiego. Powtórzyło, ale w o
wiele mocniejszym natężeniu, bo i objętość pokaźna, i dodatkowo kolorowe
grafiki autora - absolwenta łódzkiej ASP - na wklejkach w
surrealistycznym duchu, raczej bliżej Magritte’a niż Eschera (te grafiki
miałem okazję poznać wcześniej, troszkę straciły na pomniejszeniu
niestety). W świecie Jak
być nikim? nie dość, że doszło
do katastrofy, to jeszcze na dodatek Bóg w Nieoczekiwanym Dniu obraził
się na ludzi, zabrał z Ziemi garstkę sprawiedliwych i poszedł sobie
precz, pozostawiwszy tu tylko demony. Większość znanych mi utworów
postkatastroficznych koncentruje się na ukazywaniu żmudnych wysiłków
odbudowy cywilizacji. Książka Kalickiego budzi skojarzenia z powieścią
Kys Tatiany Tołstoj - ocaleńcy
raczej wegetują, a wytwory ich myśli technicznej są groteskowe, jak
samochodzik o sprężynowym napędzie czy samoloty o rybich kadłubach jak
Dorsch (zasolenie zwiększyło gęstość powietrza, da się latać bez
skrzydeł - nie można tego traktować na poważnie jako SF, ale jakie
fajne, odwrotność konceptu Kinga z noweli
Langoliery).
Malowniczości dodaje fakt, że po burzach magnetycznych wszystkie
uzależnione od elektroniki nowoczesne auta przestały działać i
bohaterowie skazani są na sprzęt vintage - wartburgi, nyski i
stare fiaty. Warszawa jest Warszawą w bardzo umownym sensie, być może
przetrwała jakaś dzielnica przypominająca MDM, ale wędrujemy głównie po
postindustrialnych peryferiach w rodzaju Służewca Przemysłowego (zanim
został zabudowany biurowcami). W ogóle ta Warszawa nazywa się Reitscha,
walutą są marki, a większość bohaterów ma niemiecko brzmiące imiona i
nazwiska. Istna NRD - w rzeczy samej, totalitarna formacja policyjna,
funkcjonująca w autarkii, odizolowana od reszty świata, o którym nie
wiadomo czy i w jakim stopniu ocalał.
Bohater Kalickiego imieniem Uwe
Knopp jest właściwie antybohaterem-nieudacznikiem - pogrążonym w
depresji rencistą w okolicach czterdziestki. Przypadek sprawia, że
aresztowany przez Hufiec Bezpieczeństwa, daje się zwerbować na
przeszkolenie do szkoły tajnych współpracowników (pobyt w niej to jedna
z najśmieszniejszych części książki, szczególnie instrukcje randkowe dla
TW). Beznadziejność sytuacji, w jakiej Uwe się znalazł, doprowadza do
przełamania - podejmuje udaną ucieczkę, podczas której odkrywa inne
enklawy, każdą o odmiennym ustroju: kompletnej anarchii w duchu śp.
Andrzeja Leppera, socjalizmu z ludzką twarzą (gdzie pałacem prezydenckim
jest wielkopłytowy blok), wreszcie miasteczka Orzechów, ominiętego przez
historię, gdzie ludzie nadal wierzą w Boga, żyją w skromnym dostatku,
godnie i sprawiedliwie, a głównymi atrakcjami są szkolne akademie i
Turniej Jednego Wiersza. Owa podróż, uskuteczniona za pomocą
wspomnianego już samolotu marki Dorsch, wiąże się zarazem ze wzrostem
prestiżu Knoppa, początkowo więźnia, potem już oczekiwanego gościa,
który ma okazję w końcu zrealizować się nawet erotycznie z piękną
nauczycielką Flavią (na jego cześć założyła nawet dżinsy i kozaki sprzed
Nieoczekiwanego Dnia).
Powierzchownie można by odczytać
Jak być nikim? jako
powieść o rosnącym w miarę jedzenia (również dosłownie, w mieście
Reitscha żywność jest bardzo podła i racjonowana, potem to się zmienia)
apetycie i grzechu obżarstwa. W ciągu ledwie paru tygodni Knopp dociera
przecież do punktu, w którym mógłby się zatrzymać, osiągnąwszy więcej,
niż kiedyś sobie wymarzył. Gardzi orzechowskim dobrem i zostaje za to
srodze ukarany. Ale przecież jest to powieść o poszukiwaniu prawdy i
wolności - całe to dobro w Orzechowie jest fasadowe, jego podstawą jest
milczący kompromis, przymus udzielania odpowiedzi na pytania na
podstawie odgórnie przygotowanych formuł. Bycie „kimś” nawet w
Orzechowie jest przecież w takim układzie także byciem nikim.
Jeśli o mnie chodzi, jest to
najpiękniejsza polska powieść, jaką przeczytałem od roku, tzn. od
Wiecznego Grunwaldu Twardocha.
Znalazłem w niej śmieszność przegryzającą się ze smutkiem, masę
kapitalnych konceptów, na czele z nawigacją według nadawanych przez radio
piosenek. Ocean nieoczywistości i domysłów, przekształcenie wielu
znanych mi światów w krzywych zwierciadłach. Kilkanaście zmyślonych
gatunków piwa („Koleżeńskie”! „Prorocze”!) i naklejek na butelki.
Kilkadziesiąt zmyślonych instrukcji obsługi. Nierozwiązaną zagadkę, co
znajduje się na południu, dokąd wystartował z Orzechowa Uwe Kopp.
Postawię powieść Kalickiego na półce obok
Ucieczki przed śmiechem
Sieprawskiego, Świata nura
Kościowa i Archipelagu Wysp
Pingwinich Villqista. Co oznacza
zapewne, że podobnie jak powyższych pozycji nikt, oprócz mnie, nie
potraktuje Jak być nikim?
poważnie.
Paweł DUNIN-WĄSOWICZ
LAMPA
|