Wszystko będzie młode cudownie, a czarne przecież. Dla bezsensownego
kontrastu. Czarny, długi, skórzany płaszcz okryje jedwabny czarny
garnitur, pod którym będzie czarny T-shirt. Te włosy, o których ci już
mówiłem, będą owocem marzeń i snów o tobie. Będę kochał wtedy wszystko,
także urok moich włosów. Będę kochał je tak samo, jak moje książki, bo
niby, dlaczego miałbym kochać inaczej? Ale to właśnie za książki, tak, za
książki, będą mnie mieli za chwilę wychwalać... Harley będzie już lśnił w
słońcu i oczekiwaniu na alejce pod domem. Będzie się właśnie budził jego
dobry duch. Ja wyjdę i pozdrowię stojących nie opodal moich ulubionych
gówniarzy.
— Gdzie jedziesz Aronie?
— Po jakąś nagrodę, do prezydenta.
— Nie bierz tego. Tylko Nobel, tylko Nobel na ciebie zasłużył — będą
wrzeszczeć i pojawi się taki też głos:
— My jesteśmy twoją nagrodą..!
— Pojadę. Pojadę, bo mam powody.
— To pewnie ona, Aronie, jak zwykle ona!
— Tak, to zawsze jest ona. Ale jest jeszcze coś. Coś, co jest za nią.
Usiądę jak na obłoku i odpalę Harleya. Pojadę w kierunku Warszawy. To nic,
że okaże się, że drogę toruje mi nieoznakowany radiowóz. Zniosę tę łaskę i
szczodrość prezydenta prawie bez jakichkolwiek refleksji. Nie zatrzymam
swych myśli ani na moment przy fakcie, że śledzą mnie dwa, albo trzy
samochody jakichś tam telewizji. To oni zapewne się zdziwią, gdy zamiast
wprost do prezydenckiego pałacu, pojadę gdzieś w dół pod most
Poniatowskiego. Ona będzie czekała tam w bramie domu, w którym kiedyś
mieszkali jej dziadkowie. Późnym wieczorem, późnym tramwajem, późny
chłopak odwoził ją kiedyś w to miejsce po nocnej Warszawie w zamian za dwa
czyste, panieńskie pocałunki. Kiedyś... Czas zewrze się na moment w
idealnie mały, nieistniejący bezpunkt.
— Siadaj Bąku, jedziemy bez kasków, chcę żeby twoje włosy powiewały na
wietrze.
— I tak bym nie założyła.
— Wiem o tym. Dlatego chcę tego, czego ty chcesz.
— Dokąd jedziemy?
— Nie wiem. Gdzie chcesz? Może najpierw pod pałac prezydenta? Pomachamy
mu...
— Nie. Wejdziesz tam. Weźmiesz tę nagrodę, Filter!
— Jak to, przecież ty srasz na nagrody?!
— Ale ty je lubisz.
— Ja uwielbiam ponad wszystko ciebie.
Ruszę łagodnie. Będzie nas niósł ten srebrny, osiodłany obłok, a przed
nami, za nami, będzie cały ten zgiełk. Będzie wszystko to, czego nie
rozumiem. Bo nie chcę.
|