O
książce
Recenzje
Fragmenty
Zdjęcia
Zamówienia
Powrót
do str.gł.
|
Jest cudowny czas... Ach! Jaka ostra i
łagodna zarazem ta maradona, boliwijska... nie chrzczona... czuję to...
jest cudowny czas na rozpoczęcie nowego życia. Zacznę je. I kupię sobie
skórzaną kurtkę i samochód albo motor, czarny, i zamieszkam sam najpierw,
i najpierw będę żył w pokoju ducha.
A z tego, co będę robił najważniejsze jest
czekanie, bo najtrudniej jest czekać. Najpiękniej jest czekać...
Tak z nim kiedyś będę rozmawiał. On będzie
miał na sobie biały... albo brązowy, czarny habit...
— Wiesz ojcze, najwyraźniej widzę w tym
wszystkim jej twarz i słyszę kpiące słowa i po raz pierwszy wiem na pewno,
że co innego myśli, a co innego mówi, i po raz pierwszy się do tego
przyznaje. Ona się do tego przyznaje, i ja się przyznaję... i ja to
wszystko całkowicie akceptuję... Czy to moje myślenie to jest miłość?
— Nie wiem. Jest to na pewno kochanie. Twoje
kochanie. A miłość? Miłość jest celem, kochanie jest chyba drogą. Jest
drogą, ale nie jedyną.
— Czy ona, taki mały Bąk, jest warta
kochania?
— Dlaczego zadajesz pytania głupsze od
siebie? Ty też jesteś wart kochania. Dla Boga każdy jest wart tyle samo.
Dla ludzi liczy się na przykład praca, jaką wykonał. Cała praca. Albo
tylko praca, jaka wykonał przed lustrem, przy makijażu... Każdy ma swoje
kochanie. Takie, na jakie go stać.
— Ojcze, ja przecież sporo zrobiłem.
— No i co z tego? Ile to jest sporo?
Jakby kończąc tę nie zaistniałą rozmowę,
powiem ci Bąku, że pośród już przecież lat czasu spędzonego w rezerwatach,
były chwile pełnego, szlachetnego cierpienia i to był dla mnie chyba ten
czas pracy, którą wykonałem. I rzeczywiście. Miałem coraz bardziej dość i
tylko nagle ciebie chciałem coraz bardziej, coraz bardziej wymyślałem cię
w swojej wyobraźni. Prawda, że proste jest to, co mówię dla ciebie teraz?
Na tym wielkim pogrzebie w Warszawie
umówiliśmy się, ze się spotkamy. Byłaś wtedy u dziadków. Do mnie
specjalnie nie przyjechałabyś. Chyba niczego jeszcze nigdy specjalnie dla
mnie nie zrobiłaś. Na tym pogrzebie tłum szedł, a ja cię nie mogłem
wypatrzyć. Ludzie zaczęli mi mówić, że jesteś, że biegasz i mnie szukasz.
Kręciłem się jeszcze chwilę w kółko, gdy nagle smutne powietrze cmentarza
rozdarł krzyk niesłychanej radości: — Filter!!! Biegłaś jakbyś chciała się
roztrzaskać o mnie. Ale nagle, na odległość oddechu stanęłaś z uśmiechem w
oczach jak wryta:
— Jestem.
Potem cię wiozłem po nocnej Warszawie, a
jeszcze potem pocałowałaś mnie w bramie dwa razy, w taki dziecinny sposób.
I powiedziałaś, że czekasz we Wrocławiu.
— Masz przyjechać, bo się obrażę!
Dlaczego zaczynam każdą opowieść od tego
miejsca i tej chwili sprzed lat? We Wrocławiu? Wiesz, myślę że wtedy
szaleńczo, ale i trochę odważnie, wystawiłem się na próbę mojego nowego,
całkowicie zmyślonego życia. Którą to już próbę, którego to już życia!?
Od tego zwykłego, głupiego, byle jakiego
wieczoru z kaczątkiem jeszcze, jakim byłaś Doniu, zaczęło się wszystko.
Powiedzmy, że to wtedy wszystko się zaczęło.
Pytasz się, co się wtedy zaczęło? Odwrót. Upadek człowieczy z wyboru,
gdzie siła moralnego ciążenia tak człowieka może uskrzydlić, że zacznie po
prostu kochać... nie za mądre to Bąku? Mnie samego trochę krępuje...
|