O
książce
Recenzje
Fragmenty
Ilustracje
Zamówienia
Powrót
do str.gł.
|
W mieście opowiadano, że tu po Nieoczekiwanym
Dniu zaczęły nawiedzać ludzi bardzo tajemnicze zjawiska. A to na
pozostawionym przypadkiem magnetofonie jakieś głosy się nagrały, jakby
jęki dusz potępionych. Pewnie tych, których Bóg nie zabrał ze sobą —
mówiono. A to znowu bywało, że ten, czy ów miał objawienie, że na ziemię
stąpi inny Bóg, jakby konkurencyjny, który swoje zbawienie obiecywać
będzie. W nawiedzonym transie, jakby się jakiś reglamentowanych przez
Izbę Higieny roślin najadł, objawiał, że nowy Bóg jest jakby liczbą,
stałą matematyczną, czy nawet równaniem, któremu podporządkowana jest
każda cząstka tego świata. Mówił jeszcze, że nieskończony jest nie tylko
wszechświat, ale i my w sobie i każda materia ożywiona i nieożywiona. Na
samym końcu tych molekularnych podziałów są już tylko liczby i one
między sobą tylko liczbami są powiązane. Ten matematyczny Bóg nieczuły
jest na prośby, westchnienia, lęki i żale, toteż modlić się do niego nie
ma sensu. A jakby ktoś, o coś tam chciał zanieść do niego prośbę, to
sobie to równanie podstawi, coś pomnoży, czy podzieli, coś tam doda lub
odejmie, i mu wyjdzie wszystko czarno na białym, co go czeka, bo
algebraiczna przyszłość jest przecież nieuchronna. Na tego Boga, to paru
wyznawców się nawet znalazło, ale nie wystarczyły już tylko działania z
algebry, więc zaczęli mu potajemnie wystawiać po domach ołtarze i
odprawiać jakieś misteria.
Potem znalazł się inny prorok, który mówił, że do tego Boga, którego
nosimy w sobie to jednak trzeba się modlić, bo za pomocą modlitwy i
medytacji można zmieniać siłą woli te liczby, czyli przyszłość, i
owszem, jest niby nieuchronna, ale podatna na pewien rodzaj zmiany.
Którejś nocy ktoś wymalował na murach w mieście tajemnicze liczby 15 i
93, po czym sektą zainteresowały się służby bezpieczeństwa.
Następnie w mieście pojawili się wróżbici, którzy wieszczyli, że po
pozostałych przy życiu mieszkańców przybędą kosmici, od których podobno
życie na planecie zostało w dawnych wiekach zaszczepione. Wróżbici
jednak, jako że nawoływali do porzucania wszystkiego i bezczynnego
oczekiwania z zapalonymi pochodniami na arkę, zostali uznani za
szczególnie niebezpiecznych dla ustroju. Zaraz, jak się tylko zaczęli
ustawiać z tymi pochodniami na betonowej przestrzeni za miastem,
wszystkich odłowiono i gdzieś wywieziono, tak, że wszelki słuch po nich
zaginął.
Czasami zdarzało się też, że ktoś otrzymywał we śnie albo nawet i na
piśmie, głęboko zaszyfrowany przekaz od jakichś istot z innych wymiarów.
Czasami rzecz była spisana w dawno zapomnianych językach, uważanych już
w starym świecie za wymarłe, czasami były to niby wyliczanki, złożone ze
słów tak zatrważających, że obawiano się je nawet wymawiać, czasami
rebusy i inne zagadki językowe. Uwe pamięta, że w jego zakładzie pracy,
ktoś przykleił na drzwiach od szatni jeden z tych przekazów. Było to
pojedyncze słowo, przypominające nazwę dawno wygasłego wulkanu, gdzieś
na dalekiej północy:
EGILSUAPTTJAUSTIAER
Uwe nic z tego nie zrozumiał. Zaraz zresztą
przybiegł ktoś z dyrekcji i zabrał kartkę, zanim ktokolwiek zdążył się
zorientować, o co chodzi. Nazajutrz zniknęło z jego zakładu pracy kilku
ludzi, w tym kierownik zmiany i zaopatrzeniowiec z drukarni. Nikt
zresztą nie pytał, co się z nimi stało — po skończonej zmianie wszyscy,
jak zwykle, rozchodzili się w milczeniu do domów. Dwa tygodnie później,
w sklepie mięsnym niespodziewanie pojawiły się parówki. Była to w
mieście absolutna rzadkość.
.
|