O
książce
Recenzje
Fragmenty
Zdjęcia
Zamówienia
Powrót
do str.gł.
|
Janusz Termer
JAK NIE CZYTAĆ „PASAŻU” DONATA KIRSCHA?
Habent sua fata libelli... Oto piszący przed
laty o debiutanckim utworze Donata Kirscha Liście croatoan
(wyd. 1977, nagroda im. Wilhelma Macha za najlepszy debiut
tamtego roku) Piotr Kuncewicz kończył swoje wywody (w tomie V
Agonii i nadziei. Proza polska od 1956, wyd. 1994)
następującą uwagą: Zapowiadano też powieść „Pasaż”, ale nie
ukazała się do dzisiaj.
I stało się. Pasaż został właśnie
opublikowany – po trzydziestu niemal latach leżakowania! Bowiem
utwór odrzucały kolejne wydawnictwa w latach siedemdziesiątych,
a na początku lat osiemdziesiątych, gdy książka miała nareszcie
zostać wydana, autor (przebywający już wówczas w Ameryce, gdzie
studiował matematykę, potem pracował w branży informatycznej i
na koniec założył własną firmę konsultingową) zrezygnował z jej
publikacji po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. Dopiero
teraz znalazł się ambitny i odważny prywatny wydawca i rzecz
sfinalizował. Piszę „odważny” bez przekąsu, bo rzeczywiście
trzeba wielkiej odwagi (oczywiście nie tej antycenzuralnej, jak
to drzewiej bywało, ale tej zwyczajnej, wynikającej z
najnormalniejszego w świecie ryzyka wydawniczo-finansowego), aby
wdać się w tego typu przedsięwzięcie. Bo zdobywanie czytelników
takiego utworu jak Pasaż (a zamiaru ich zdobycia dowodzą
chwyty reklamowe na wszelkich możliwych miejscach na okładce)
przynosi takie same efekty praktyczne, jak czyny przemyślnego
Don Kichota zdobywającego wiatraki!
Naprawdę podziwiam i doceniam wysiłek
edytorski włożony w to przedsięwzięcie przez tCHu, doM
wYdawniczy (zachowuję pisownię oryginalną wydawcy). Przyznam też
szczerze, że dawno nie miałem do czynienia z prozą taką jak
Pasaż, w odniesieniu do której już samo neutralne słowo
określające gatunek trzeba brać w cudzysłów, ze względu na
złożoność rzeczywistości narracyjnej, na wielość jej
krzyżujących się i nakładających wzajem na siebie planów,
znaczeń i tysięcznych odwołań do rozmaitych sfer rzeczywistości
połowy XX wieku, do mniej lub bardziej skrytych w tekście
problemów ówczesnej społeczno-politycznej rzeczywistości,
odległych już wydarzeń, jak i odniesień czysto literackich
(przywoływanych także w szerokim planie historycznym), i w ogóle
kulturowych aluzji, mniej lub bardziej jawnych cytatów czy
wewnętrznych polemik, antypowieściowych inklinacji,
autotematycznych oraz wyraźnie autobiograficznych uwarunkowań.
Spraw często ambiwalentnych i wzajem wykluczających się –
mających w sumie niewiele wspólnego z tym, z czym dzisiaj
kojarzy się na ogół to niewinne oraz obecnie (w
postmodernistycznej dobie) niezobowiązujące właściwie do niczego
ani pisarza, ani czytelnika słówko „powieść”. Uprzedzam o tym
lojalnie wszystkich potencjalnych nabywców i czytelników książki
Donata Kirscha, którzy, przyciągnięci reklamą, ufnie po nią
sięgną.
A w informacjach reklamowych zamieszczonych
na okładce można wyczytać, że autor (ur. 1953) po opublikowaniu
debiutanckiej książki i otrzymaniu nagrody im. Macha prawie nic
nie mógł w kraju wydrukować w latach 70., „zaledwie kilka
opowiadań i esej o współczesnej prozie polskiej” (notabene na
łamach miesięcznika „Nowy Wyraz”, który miałem zaszczyt wówczas
redagować). Ale przecież wcale nie dlatego nie mógł, że
przeciwna temu była, jak czytamy na obwolucie, „partyjna grupa
recenzentów” i – skądinąd rzeczywiście wredna – cenzura. Powody
były – według mojego rozeznania – inne i całkiem proste. Tej
prozy nikt wówczas (poza Henrykiem Berezą i paroma osobami o
równie „ekscentrycznych” gustach literackich) nie doceniał, nie
rozumiał i nie mógł rozgryźć. A to dlatego przede wszystkim, iż
była ona wówczas (a może jeszcze i dziś jest) „za trudna
naprawdę” (jak mówi narrator Pasażu o Ulissesie
Joyce’a). Stanowiła wyzwanie rzucone ówczesnemu powszechnemu
smakowi, była policzkiem wymierzonym ogólnie panującym obyczajom
wydawniczym i czytelniczym przyzwyczajeniom, potocznym nawykom i
automatyzmom literackim, gustom nawet tym najbardziej
tolerancyjnym i liberalnym wobec utworów skrajnie
eksperymentalnych (lub tych, które za takie wtedy uchodziły).
O ile wiem, taka jest geneza dawnego
niepowodzenia wydawniczego Pasażu. Główny problem tkwił w
samym utworze, a nie w zewnętrznych uwarunkowaniach ruchu
wydawniczego. Już debiutancką powieść Donata Kirscha Liście
croatoan cechuje wielorakość kompozycyjno-znaczeniowa, a
także mocno rozproszkowania „akcja” (tu też potrzebny jest
cudzysłów) i zawarta w niej fabularna „intryga” (narracja
prawdziwie, po witkacowsku, „glątwowata”). Ale to doprawdy nic w
porównaniu z Pasażem i jego piętrowym,
szaradowo-szyfrowanym i mało w efekcie czytelnym tokiem
opowiadania, ponawianą stale i ciągle na nowe sposoby dokonywaną
próbą uchwycenia Chwistkowej „wielości rzeczywistości” w sztuce
i w życiu. Kirsch nie liczy się już nie tylko z chronologią
przywoływanych zdarzeń sprzed paru dziesiątków lat, o których
odbiorca ma bardzo nikłe szanse dowiedzieć się czegoś pewnego,
ale też i z narracyjną topografią (dom rodzinny, szkoła,
mieszkania kolegów, ulice dużego przemysłowego miasta, kina,
kawiarnie), a także i z tożsamością osób, z którymi styka się
trójka niby głównych „bohaterów” (też niezbędny tu cudzysłów),
nad wiek i nad podziw rozwiniętych intelektualnie uczniów szkoły
średniej z miasta na południu Polski, o imionach Daniel, Dawid i
Maria. Są to postaci z założenia słabo charakteryzowane i
indywidualizowane, a przez to dość trudno identyfikowalne (nie
tak, jak w prozie tradycyjnej czy popularnej).
Wydawca Pasażu próbuje nam wyjaśnić,
że każdemu z głównych bohaterów odpowiada specyficzny typ
narracji – w języku, którym się posługują, znajdują
odzwierciedlenie zachodzące w nich zmiany. Częstokroć ma on
charakter strumienia świadomości, przepojonego elementami
symbolizmu psychodelicznej ery dzieci-kwiatów oraz antypowieści.
Autor używa fraz z hymnów Rigwedy, ilustrujących proces
stwarzania. Dzięki językowi powieści właśnie, czytając,
uczestniczymy bezpośrednio w zdarzeniach mających ukształtować
całą przyszłość młodych ludzi – chodzimy do liceum, rozmawiamy o
dziewczętach, dyskutujemy, kłócimy się, kochamy, pijemy alkohol
i słuchamy muzyki. W prowadzonej jednocześnie meta-narracji
autor przerzuca akcję na plan zjawisk porządku kosmicznego, w
której obrazowane sekwencje zdarzeń to znaki i zdania czytanej
(i kreowanej) na wyższym planie księgi. Ba, gdybyż to
wszystko było tutaj tak rzeczywiście proste i klarowne? Wydaje
się, że czegoś w tej notce brak. Tego choćby, czego żaden
wydawca na świecie nie powie o wydawanej przez siebie książce, a
mianowicie, że jest ona naprawdę wielorako złożona i bardzo
„trudna” w odbiorze (bardziej niż Ulisses, choć, na
szczęście, może nie aż tak, jak Finnegan’s Wake).
Jak zatem rozumieć Pasaż, jak go
czytać i czy warto podjąć wielki wysiłek jego deszyfracji. Czego
się można w nim tak naprawdę doczytać? Niełatwe to pytania –
każdy to przyzna, kto się z tą książką Donata Kirscha zetknął
lub zetknie. Skłamałbym haniebnie i sprzeniewierzył się
zawodowej etyce recenzenckiej (a myślę, że mimo wszystko coś
takiego jeszcze funkcjonuje), gdybym powiedział, że mam na nie
gotowe i proste odpowiedzi. Nie, nie mam ich. Wiem tylko, że
sformułowanie wykładni Pasażu to zadanie właściwie
niewykonalne. Z wielu powodów.
Pierwszy i zasadniczy jest taki oto: Pasaż
ufundowany został na generalnej zasadzie antynomicznych
sprzeczności, mieszania i zderzania nieprzystających do siebie
sfer rzeczywistości i procesów poznawczych. W narracji przejawia
się to rozmaitością tonów: od wielkiej kpiny do równie wielkiej
powagi. Zilustrujmy to takim oto, dość przypadkowo wybranym, acz
znamiennym dla całości cytatem: Jest tylko jedno pytanie
natury egzystencjalnej. Formułuję je więc ostentacyjnie oraz
nader drwiąco. Czy można lato zastąpić ciepłym wiatrem i na
odwrót. Nie jest to tak idiotyczne, jakby się z pozoru wydawało.
Chodzi tutaj o stworzenie złudzenia pewnego continuum za pomocą
wyrwanych fragmentów struktury, którą uważamy za jakąś tam
ciągłą. Tymi wyrwanymi elementami można żonglować i
przekształcać je (s. 162). A zaraz na stronie obok znaleźć
możemy inny trop. Narrator przywołuje wprost twórców, jak mówi,
„geologicznych pokładów naszej psychiki”, fundujących jemu i
jego nieprawdopodobnie wrażliwym, osłuchanym muzycznie (głównie
w jej odmianie popowej), otrzaskanym filmowo i oczytanym (w
dobrej na ogół literaturze) kolegom „niezachwianą wiarę w dwa
rodzaje bogów”. A więc z jednej strony „wszechwładny Frank Zappa
i delikatni Beatlesi, odurzeni narkotycznym transem Jefferson
Airplane, drapieżni Jethro Tull i melodyjni Moody Blues. Także
diaboliczni Rolling Stones i mistrzowie rzemiosła Band”. Potem
padają m.in. nazwiska takie jak Buster Keaton, Orson Welles,
Humphrey Bogart, Raymond Chandler, James Dean, Ezra Pound, J.R.R.
Tolkien, Curzio Malaparte, Marlon Brando „oraz genialny Grifith”,
a następnie Emilly Dickinson, Annais Nin, Safona, Lauren Bacall,
Charlotte Rampling i Berenice. A dalej: jesteśmy tak daleko i
nie rozumiemy, lecz szanujemy miłośników Horowitz i Netzera,
Hillary’ego i McLuhana, Beamona i Che Guevary... Lista
długa, pozornie bez składu i ładu, ciągle zresztą w trakcie
opowiadania uzupełniana. O czym ma świadczyć i co ma znaczyć w
kontekście całości utworu? Czysty to tylko popis wyobraźni i
wiedzy, znamionujący szerokość horyzontów?
Wydaje się, że aby na wszystkie pytania
rodzące się wraz z lekturą Pasażu Donata Kirscha
odpowiedzieć w miarę z sensem, rzeczowo i poważnie, trzeba by
napisać na kanwie jego utworu obszerny szkic, esej o
kulturowo-socjologicznych korzeniach tamtej, tak już odległej
przecież epoki (przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych
XX wieku!), w której żyli i dojrzewali jego „bohaterowie”,
ówcześni licealiści, koledzy autora, tak dalece przekraczający
widnokręgi wiedzy szkolnej, a też mający do tej wiedzy stosunek
dość niekiedy zabawnie nabożno-ironiczny (co pokazuje np.
powtarzające się często zdanie o jednej z lektur szkolnych,
czyli o Nad Niemnem, że jest to „arcydzieło polskiej
epiki i obyczajowości”), traktujący szkołę jako coś uprzykrzenie
nieważnego wobec przeogromnych możliwości przeżywania,
poznawania i odbierania świata z innych, choćby takich jak
wspomniane, źródeł. Esej, gdzie wiele miejsca trzeba by
poświęcić sprawom ówczesnej kultury „wysokiej” i „niskiej”,
nowym ideom i ruchom młodzieżowym, takim jak bitnicy i ruchy
hipisowskie na świecie, mówić o tworzącej się i
rozprzestrzeniającej, mimo ideowej bariery „żelaznej kurtyny”,
młodzieżowej kontrkulturze, jak też gwałtownie rosnącej w siłę
kulturze masowej, coraz bardziej zaborczej (już wtedy, choć może
z innych powodów niż dziś) telewizji, poświęcić wiele miejsca
sprawom przemian nowej i funkcjonowaniu ciągle dominujących
wzorców starej literatury, a także wielkim mitom filmowym,
bożkom i bożyszczom nowej popularnej muzyki...
Jednym słowem, młodszych czytelników
Pasażu należałoby odesłać do opracowań i esejów ogólniejszej
natury (choćby do wydanego niedawno zbioru Leszka Bugajskiego
Seks, druk i rock and roll). Do szkiców poświęconych
wszystkiemu temu, co stanowiło o szczególnej i wcale nie prostej
(jak wydaje się to dziś medialnym upraszczaczom) atmosferze
tamtych lat. Zgrzebne, krajowe „podwórko” kultury, teren mimo
wszystko jakże szeroko otwarty wtedy na świat dla kogoś, kto się
światową kulturą interesował (temu nie zaprzeczy nawet zwolennik
teorii o „czarnej dziurze”), współtworzyło tak odmienną od
poprzednich okresów powojennych, własną i nową atmosferę w życiu
czułej na innowacyjne prądy młodzieży. Stawało się punktem
wyjścia do intelektualnego i estetycznego dojrzewania pokolenia,
mającego za nic „naszą małą stabilizację”, poszukującego i
eksperymentującego na różnych polach twórczości, w tym i w
literaturze (gdy obok Donata Kirscha pojawili się wtedy, tak
różni od niego zresztą, pisarze, jak na przykład Jan Drzeżdżon,
Józef Łoziński, Edward Redliński, Ryszard Schubert, Marek Słyk
czy Marek Sołtysik).
Świadom dwuznaczności zadanego przeze mnie w
tytule pytania, pragnę na koniec nieco je ujednoznacznić. Nie
należy Pasażu Kirscha czytać tylko w ten, skądinąd
zapewne uprawniony sposób, jaki proponuje wydawca, bo to
poważnie ograniczona perspektywa. Istotnie, jest to w
najszerszym tego słowa znaczeniu „powieść o dojrzewaniu”, o
dojrzewaniu jednostek i całego ówczesnego pokolenia młodych
inteligentnych ludzi (nie tylko uczniów pewnej polskiej
prowincjonalnej szkoły średniej), pokolenia, którego autor czuje
się niejako „rzecznikiem” i w którego imieniu przemawia. Ale
Pasaż tylko na siłę, i to z wielkim trudem, daje się zamknąć
w tej formule. Bowiem utwór balansuje nieustannie na granicy
prozy fabularnej, impresyjno-opisowej, eseistycznej,
aforystycznej i jakiej kto tam chciałby jeszcze (mamy tu
istotnie do czynienia z całym arsenałem nowoczesnych,
XX-wiecznych środków i chwytów narracyjnych), aż w finale
wykracza niebezpiecznie, moim zdaniem, poza „przyzwoite” (na
dziś) granice czytelności, z uwagi zarówno na „rozproszkowanie”
ponad wszelką miarę fabuły, jak i na, nieuchronnie z latami i
narastającą, „historyczność” przedmiotu opowieści, wymagającej
już komentarza.
Jeśli chodzi o mnie, to wyznać muszę, że
przed laty miałem znacznie więcej sympatii, zrozumienia i
tolerancji dla wszelkiego eksperymentatorstwa
literacko-artystycznego. Obecnie zaś mam go znacznie mniej, bo
nie jestem teraz pewien, czy cena, jaką się za nie płaci, nie
jest dla twórców zbyt wysoka. Zatem ciekaw jestem ogromnie nie
tylko tego, jak na Pasaż zareagowałby dzisiejszy młody i
wrażliwy polski czytelnik-licealista (podejrzewam, iż miałby on
niejakie kłopoty z odbiorem stylistycznych powikłań, a zwłaszcza
ze zrozumieniem kontekstu i realiów mocno już przecież odległych
w czasie), ale też i z zainteresowaniem wysłuchałbym komentarza
samego autora na temat książki, która została wydana po tylu
latach. Chciałbym poznać jego obecny stosunek do własnego
dzieła. Nie wydaje mi się, żeby nie był to stosunek już z lekka
pobłażliwy i nieco może nawet ambiwalentny. Sądzę tak na
podstawie dalszych życiowych losów Donata Kirscha – teraz
poważnego informatyka, pracującego w dziedzinie łączącej świat
wirtualny z realnym (a wybór tej dziedziny nie może chyba dziwić
żadnego czytelnika Pasażu).
,,Akcent" 2/2007
|