3

 

O książce
Recenzje

Fragmenty
Zdjęcia

Zamówienia

Powrót do str.gł.

 

 

 

Wiesz, że naprawdę to było inaczej. Zresztą powinniśmy teraz, bardziej ty powinieneś, skończyć to wszystko jesienią, tak jak jest naprawdę. Brudne liście, krople zgniłych barw i straszny chłód tłukący się pod paltem. Będziesz coraz starszy — to naprawdę napotkasz u kresu każdej myśli. Ale słowa chcą lata, słowa tak chcą, czyli słowa to coś najważniejszego. Oszukiwałeś się od tamtego czasu. W ludzkim mniemaniu słowa były pierwsze i zawsze trwają, bo słowa, te pierwsze i ostatnie, rodzące siebie i znikające, słowa to zawsze logika, nic innego: dziwnie układasz kwadry księżyca.
Naprawdę szedłeś z Adamem do Daniela, chociaż reszta jest taka sama, szedłeś zza drzew o wieleset metrów od twojego miejsca na szynach. Boisz się jesieni i naturalnej śmierci. Wtedy tylko we śnie widziałeś, jak czekają na ciebie kwitnące ogrody drzew, przecież musisz wiedzieć, że to na ciebie czekała Maria. Na końcu drogi spotykałeś sny starszego wieku, już całkiem inne: lato trwało przez jeden dzień, wiosna istniała jeszcze krócej, nieziemsko piękna, długo czekałeś w przedwiośniu, później wszystko mijało, zamykałeś oczy przed błotnistym deszczem, widziałeś tylko brąz i szarość, na drzewach kołysało się smętnie po kilka wietrznych liści. Budziłeś się wtedy, gdy brudna barwa zalewała ci oczy i nie widziałeś nic. Chciałeś mieć kogoś koło siebie, bałeś się nocy, dnia jeszcze bardziej. Byłeś ciągle niewolnikiem swojego snu o długim i bezsensownym oczekiwaniu i mignięciach zieleni, i barw lata czystego nieba, które były tak krótkie, jak krótki i dojmujący jest ból, gdy otwierałeś co rano oczy.
Ale jest inaczej, bo słowa chcą, żeby było inaczej. Oszukiwałeś się od tamtego czasu. W ludzkim mniemaniu słowa były pierwsze i zawsze trwają, te pierwsze i ostatnie, rodzące siebie i znikające: które wypowiadały tysiące ust, które wypowiadały usta nieznanej, szczęśliwe, tak jak szczęśliwą była ona, że mogą mówić. Naprawdę szedłeś z Adamem do Daniela, chociaż reszta jest taka sama, szedłeś zza drzew o wieleset metrów od swego miejsca na szynach, przed kilkoma godzinami drzewa były wpół utopione we mgle ciepłego poranka. Wolałeś jednak z reguły być sam i sam wolałeś iść na wagary. Nareszcie zaczynałeś mówić, trochę myślałeś o Marii: bo jej twarz była barwna i piękna tylko za kawałkiem stłuczonego szkła (szyby) wśród liści, a Maria nie mogła nie powiedzieć (bo powiedziałaby) (a tego nie chciała, tobie lub jemu), (ale niech tak będzie, niech to się stanie, będzie ranek maja, ciepły dzień, w otwartym na światło oknie wydyma się przyjazna firanka) Danielowi: kocham — bo musiała tak sądzić, bez względu na to, co wiedziała, nie mogła inaczej. 

 


 
 
 
powrót