O
książce
Recenzje
Fragmenty
Zdjęcia
Zamówienia
Powrót
do str.gł.
|
Wiesz, że naprawdę to było inaczej. Zresztą
powinniśmy teraz, bardziej ty powinieneś, skończyć to wszystko jesienią,
tak jak jest naprawdę. Brudne liście, krople zgniłych barw i straszny
chłód tłukący się pod paltem. Będziesz coraz starszy — to naprawdę
napotkasz u kresu każdej myśli. Ale słowa chcą lata, słowa tak chcą, czyli
słowa to coś najważniejszego. Oszukiwałeś się od tamtego czasu. W ludzkim
mniemaniu słowa były pierwsze i zawsze trwają, bo słowa, te pierwsze i
ostatnie, rodzące siebie i znikające, słowa to zawsze logika, nic innego:
dziwnie układasz kwadry księżyca.
Naprawdę szedłeś z Adamem do Daniela, chociaż reszta jest taka sama,
szedłeś zza drzew o wieleset metrów od twojego miejsca na szynach. Boisz
się jesieni i naturalnej śmierci. Wtedy tylko we śnie widziałeś, jak
czekają na ciebie kwitnące ogrody drzew, przecież musisz wiedzieć, że to
na ciebie czekała Maria. Na końcu drogi spotykałeś sny starszego wieku,
już całkiem inne: lato trwało przez jeden dzień, wiosna istniała jeszcze
krócej, nieziemsko piękna, długo czekałeś w przedwiośniu, później wszystko
mijało, zamykałeś oczy przed błotnistym deszczem, widziałeś tylko brąz i
szarość, na drzewach kołysało się smętnie po kilka wietrznych liści.
Budziłeś się wtedy, gdy brudna barwa zalewała ci oczy i nie widziałeś nic.
Chciałeś mieć kogoś koło siebie, bałeś się nocy, dnia jeszcze bardziej.
Byłeś ciągle niewolnikiem swojego snu o długim i bezsensownym oczekiwaniu
i mignięciach zieleni, i barw lata czystego nieba, które były tak krótkie,
jak krótki i dojmujący jest ból, gdy otwierałeś co rano oczy.
Ale jest inaczej, bo słowa chcą, żeby było inaczej. Oszukiwałeś się od
tamtego czasu. W ludzkim mniemaniu słowa były pierwsze i zawsze trwają, te
pierwsze i ostatnie, rodzące siebie i znikające: które wypowiadały tysiące
ust, które wypowiadały usta nieznanej, szczęśliwe, tak jak szczęśliwą była
ona, że mogą mówić. Naprawdę szedłeś z Adamem do Daniela, chociaż reszta
jest taka sama, szedłeś zza drzew o wieleset metrów od swego miejsca na
szynach, przed kilkoma godzinami drzewa były wpół utopione we mgle
ciepłego poranka. Wolałeś jednak z reguły być sam i sam wolałeś iść na
wagary. Nareszcie zaczynałeś mówić, trochę myślałeś o Marii: bo jej twarz
była barwna i piękna tylko za kawałkiem stłuczonego szkła (szyby) wśród
liści, a Maria nie mogła nie powiedzieć (bo powiedziałaby) (a tego nie
chciała, tobie lub jemu), (ale niech tak będzie, niech to się stanie,
będzie ranek maja, ciepły dzień, w otwartym na światło oknie wydyma się
przyjazna firanka) Danielowi: kocham — bo musiała tak sądzić, bez względu
na to, co wiedziała, nie mogła inaczej.
|