2

 

O książce
Recenzje

Fragmenty
Zdjęcia

Zamówienia

Powrót do str.gł.

 

 

Jerry półleżał, poddańczo struchlały, wciśnięty w kąt między wezgłowiem i nocną szafką z uszczerbionym blatem. Jego skóra przybrała odcień mokrego popiołu. Oni w trójkę stali nad łóżkiem, oświetleni kiepskim światłem przenikającym przez korony drzew i wysokie, skrzynkowe okna o zdobionych framugach. Słuchali własnych, płytkich oddechów, ptaków, spłuczek klozetowych, szumiących rur wodociągowych, skrzypienia podłogi nad głowami, pokasływania sąsiadów. Za oknami narastało wycie ambulansu, przesunęło się w dole i szybko zanikło. Po nim samochodowy klakson i kobiecy okrzyk. Na przejściu włączył się dźwiękowy sygnał dla niewidomych. Odgłosy kroków i głosy. Skowronek wsadził pałkę pod pachę i zapalił, odetchnął głęboko. Sobowski uniósł łom i opuścił na metalową ramę łóżka. Dźwięki za oknami. Jakieś mętne i mdlące, przygniatające ogromem porannej aktywności, która nie ma znaczenia, nie ma wartości, tylko przybliża starość. Chłoptaś powiedział, że nie muszą się śpieszyć. Skowronek zapalił nowego papierosa, stary zgasił w brudnej filiżance, spojrzał na Sobowskiego. Krawiec poprosił o jeszcze trochę czasu. Skowronek zapalił kolejnego papierosa, zapatrzył się na muchę chodzącą po alabastrowej ampli wiszącej pośrodku plafonu na trzech splecionych sznurach z jedwabiu, grubych od kurzu. Mucha wędrowała po widocznej powierzchni do krawędzi, po czym ginęła wewnątrz i wracała. O szóstej zaczęto nadawać kolejne wiadomości. Maleńki i bardzo próżny dyktator mody był gotów do pożegnania w wielkim stylu. Przysiadł na łóżku, ostrożnie sadowiąc pupę na brudnym prześcieradle. Przystojniak Jerry łapczywie schwycił dłoń eks-kochanka i przycisnął do policzka. Chłoptaś wykonał kilka krótkich, spazmatycznych westchnięć. „Cholerni komedianci” – pomyślał Sobowski.

„Dlaczego to zrobiłeś? Tę okropną rzecz? Tak okropną, że nie znajduję słów. Jakie miałeś plany? Mówić o miłości, a potem mnie okraść?”

„Jasne, że taki miał plan – Sobowski komentował. – Tak trudno było zobaczyć? Ślepy by się połapał. Ty myślisz, że po co oni wszyscy są z tobą?”

„Bo mnie kochają.”

„Jasne, jasne. Wszyscy cię kochają.”

Szturchnął łomem pierś Dziwala:

„Okradłeś go z miłości czy dla zysku?”

„Co ty możesz wiedzieć o miłości, Edmund? – Chłoptaś zaprotestował. Czule dotykał faworytów kochanka. – Za każdym razem ci wybaczałem. Bo cię kochałem. Oddałem ci duszę. Byłem pewien, że ty zrobiłeś to samo. Potrafisz tak pięknie mówić. Pozwól, że ci przypomnę: »Jak jabłoń wśród drzew leśnych, tak mój miły między młodzieńcami. W jego cieniu pragnę odpocząć, gdyż jego owoc jest słodki dla mego podniebienia«*. Albo to: »Jego głowa to szczere złoto, jego kędziory to gałązki palmowe, czarne jak kruk, jego oczy są jak gołąbki nad strumieniami wód, jego zęby kąpane w mleku«”.

Napięcie, od nocy towarzyszące Sobowskiemu, ustępowało. Czuł mrowienie w karku, był w rozterce. Chciał przyjechać, ale przecież nie miał ochoty tego oglądać i słuchać. Sprzeciwia się słowom zamazującym prawdziwy obraz. One nie były prawdą nawet, kiedy je pierwszy raz zapisywano. Od początku tworzyły zestaw pocieszających fraz, każdy mógł z nich korzystać, i wtedy, i teraz, jak on korzysta z alkoholu, narkotyków i kobiet. Sobowskiego interesuje chwila, która właśnie przesuwa się przez niego, nazywana życiem. Wszystko, co może zrobić, to jakoś to zorganizować, mądrze poukładać. Drętwe, zgrubiałe palce ściskały brzytwę ukrytą w kieszeni marynarki. Palce Skowronka trzymające bukową pałkę spotniały. Leżąc w bezruchu i trwodze, naprężony i czujny, Jerry ściskał w pięści zmięte prześcieradło. Zwiotczały penis, najwymowniejszy element wulgarnej mozaiki, był niegroźny, niepotrzebny. Żałosny siusiak. Brzytwa utraciła swój karzący, sędziowski sens. Za oknami zwiększał się uliczny ruch nowego dnia, narastał, rozrastał się, pęczniał i tuczył się tysięcznymi, płonnymi nadziejami. Minęła martwa, do nikogo nie należąca pora pomiędzy łagodnym brzaskiem a puszczeniem w ruch tłoków maszynerii. W starym mieszkaniu rzeki powróciły do źródła wszelkiego piękna. Sobowski musiał to przyznać. Chłoptaś uniósł dłoń kochanka i przycisnął do drżących ust, i mówił dalej, ogromnie i szczerze wzruszony:

„Pośpiesz się, mój miły, bądź podobny do gazeli lub młodego jelonka na górach wonnych ziół.”

„Coś mi odbiło. Przysięgam.”

„Zawsze byłeś szalony – mały mężczyzna w palcie i kapeluszu uśmiechnął się. – Lubię tę cechę. Życie, choćby nie wiem jak długie i pożyteczne, będzie warte tyle, co ostatnie minuty. Wiecie, o czym wtedy pomyślimy? O szaleństwach, których sobie odmówiliśmy.”

Sobowski burknął:

„Pieprzenie.”

Chłoptaś starł chusteczką pot z czoła. Osuszył potnik. Nasadził kapelusz i powiedział głosem zrównoważonym, spokojnym:

„Przejrzałem na oczy, Jerry.”

„Wybaczysz mi?”

„Ależ tak! – Chłoptaś zaśmiał się. – Wybaczyłem ci już dawno.”

„Dziękuję ci, dziękuję – Dziwal wypuścił prześcieradło. – Nie mogłem spać. Gryzie mnie, że tak ci odpłaciłem. Co mogę dla ciebie zrobić? Powiedz. Zrobię wszystko! Chcesz, żebym wrócił? Święta prawda, trzeba wszystkiego zakosztować, on ma rację, chłopaki.”

Sobowski oburzył się:

„W życiu nie spotkałem takiego bezczelnego skurwysyna!”

„Przyznaj, że twoje szaleństwa były skalkulowane.”

„Przysięgam, że nie! Jak Boga kocham, Chłoptaś! Wypisz, wymaluj, jestem facet z twojej gadki!”

„Idź do diabła, Jerry. Jak długo można być frajerem? Już się wszyscy ze mnie śmieją.”

Chłoptaś cofnął dłoń. Jerry miał teraz obie ręce wolne, należały wyłącznie do niego. Przeraził się bycia całością. Gdyby choć jedna jego część nadal należała do Chłoptasia! Tak trudno i boleśnie jest należeć w całości i wyłącznie do siebie! Uczynił gest prosząc, żeby go dotknął, przyjął z powrotem do serca i do pamięci.

„Jak będzie?” – zapytał.

„Dałem się nabrać.”

Jerry klęknął na łóżku, wyciągnął ręce przed siebie.

„Nie było dnia, żebym nie mówił sobie: »Ty durny kutasie, jak mogłeś zostawić takiego cudownego faceta?!«”

„Morda w kubeł, Dziwal – polecił Sobowski. – Powiedziałeś, co wiedziałeś. Teraz ja coś powiem.”

„Wielkie wody nie ugaszą miłości, a strumienie nie zaleją jej. Jeśliby kto chciał oddać za miłość całe swoje mienie, to czy zasługuje na pogardę?” – zacytował krawiec.

Sobowski miał już w ręku notatnik i pióro.

„No, nareszcie dochodzimy do sedna. Mów, co ci zabrał.”

„Rzeczy.”

„Jakie rzeczy?”

„Przedmioty, którymi wypychamy nasze dni. Sucha trawa, źdźbła, którymi preparator wypycha martwe ptaki. Szklane oczy i tak dalej.”

„Dyktuj – polecił Sobowski. – Po kolei.”

„Powiadam, że to niepotrzebne.”

„Rozliczamy się przy pomocy forsy i przedmiotów. Nie wymyślono nic bardziej wzniosłego, co by ci odpowiadało.”

„Kupię sobie nowe.”

„Skowronek połamie mu gnaty.”

Przymuszony, Chłoptaś wyliczał, bez specjalnego trudu, a Jerry potwierdzał gorliwym potakiwaniem, choć nikt tego od niego nie wymagał. Na koniec Sobowski-buchalter podsunął notatnik:

„Wszystko, Jerry?”

„Wszystko.”

„Pokwituj.”

Wyznaczył siedem dni na zwrot pieniędzy i biżuterii albo jej równowartości, bo część świecidełek Jerry zdążył już porozdawać.

„Niechętnie o tym mówię, ale dałem ci także zaręczynowy pierścionek z rubinem” – przypomniał Chłoptaś spod okna.

„Dał ci?” – Sobowski chciał się upewnić.

„Dał.”

„Zapomniałeś? – Sobowskiego poniosły nerwy. – Kudłaty łeb ci szwankuje, pierdolony jelonku?! Kurewski synu!”

„Myślisz, że co? – Jerry walnął się pięścią w pierś. – Nie wypieram się przecież! Sprzedałem. Co znowu takiego? Miałem długi. Chcecie, to odkupię. Kupię ładniejszy i mu oddam! Na skąpego nie trafiło.”

Ostatecznie nie było powodu, żeby zdradliwy kochanek nadal nosił klejnot, ale Sobowski wbrew sobie, bo kiedy tu jechali i teraz, starał się zachować chłód i zimną krew, poczuł się, jakby to jego samego oszukano, jego miłość wydrwiono. Odrzucił pióro i notatnik i złapał za łom.

„Tu masz serce? Tu? – cisnął żelazo do piersi Dziwala, macał ciało, wgłębiał tępe, płaskie ostrze między żebra, co musiało boleć, ale Jerry nie bronił się. – Nic tam nie ma, nic nie czuję. – Przytknął ucho do łomu. Skowronek nie wtrącał się, krawiec palił cigarillo. – Nic nie puka. Facet nie ma serca. Pozbył się symbolu wierności i oddania, łańcucha splatającego zakochanych... dlaczegoś uwiódł mu tego gnojka? Mało ci było zemsty? – pokazał miejsce wygniecione przez pierdzące dupsko Nocnego Kowboja. – Jak mogłeś być tak nieczuły?”

„Jak? – powtórzył Jerry mechanicznie. – Jak mogłem to zrobić? Ja... – na chwilę zamilkł, sprawiał wrażenie, że utracił świadomość, po czym gwałtownie szarpnął skołtunioną głową.– Przecież to niesprawiedliwe, żeby jeden miał wszystko, a drugi nic! Mam rację? Sam nie raz powtarzałeś, że musi zapanować sprawiedliwe królestwo! Powiedz im, Chłoptaś! Niech oni też usłyszą te brednie!”

Chłoptaś nie odpowiedział. Za to Sobowski się zdumiał:

„Ty mówisz o sprawiedliwości, Dziwal?”

„Każdy może mówić o sprawiedliwości!”

Sobowski obejrzał się za Chłoptasiem. Rezygnacja, przyzwolenie, obojętność. Skowronek zrzucił Jerry’ego na podłogę i zmusił do klęknięcia. Sobowski, tropiciel zbrodni wymierzonej w miłość, stanął nad przestępcą z uduchowioną miną. Jerry, biały z przerażenia i zarazem rozhisteryzowany, skłonny wybuchnąć śmiechem, któremu równie daleko było do wesołości, jak temu burzliwemu porankowi do spokojnej nocy, błagał, żeby odłożyć egzekucję na później, jutro wylatuje na Majorkę, na nagranie do fabularyzowanego dokumentu o Chopinie. Wie, że nie należało bić Chłoptasia, jest mu z tego powodu przykro, ale nic nie mógł poradzić, ma taki wybuchowy temperament i czasami go ponosi. Mówił szybko, pomagając sobie palcami:

„Ja to nazywam syndromem doktora Jeckylla i pana Hyde. Swoją drogą interesujące zagadnienie, ta dwoistość natury w świecie kształtowanym przez niezrównoważone czynniki chaotycznego popytu dobroci i sterowanej podaży zła.”

„Kurwa, występujesz w telewizji? – zdezorientowany Sobowski kręcił nosem. – Nie wiesz, co cię czeka? Chcesz nas zmylić? Stosujesz jakieś sztuczki? Przymknij się, bo ci obetnę kutasa i to będzie twoja największa sztuczka!”

„Przepraszam! Właśnie pracuję nad komentarzem...”

Dostał otwartą dłonią w policzek i zamilkł. Pociągnął nosem.

„Parszywe to wszystko – mruknął. – Chcecie mnie załatwić, to już. Po co to całe pierdolenie? Wal się, Chłoptaś. Jesteś stara, pomarszczona dupa, żeby od razu napuszczać na mnie kolesi. Mogłeś sam przyjechać, to byśmy się dogadali.”

„A jakże – przyznał śmiejący się Sobowski, łechtany przez wielkie zdumienie. Czuł się teraz dobrze, nawet byłby skłonny to przeciągać, wywierać dodatni wpływ, nie miał surowych oczu, raczej rozmarzone. – Umowa ciotki z męską kurwą. Świat się kończy, panie Zielonka.”

Zapalił papierosa, Jerry mówił dalej swoje:

„Wniosłem hantle, rower treningowy, suchego wioślarza i sztangę, dbam o kondycję i ładny wygląd, ciuchy oraz pierścionek i te inne duperele były prezentem narzeczeńskim, a kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera. To wszystko, co mam do powiedzenia. Idźcie do diabła z waszą sprawiedliwością, z waszym pojmowaniem wierności. Być może nawet z waszym pojmowaniem ogólnego sensu. Są chuja warte. Ja mam swoje poglądy. Nie dogadamy się.”

Szczęśliwy Sobowski przeszukał łazienkę. Przyniósł maszynkę do depilacji nóg i małe, idiotyczne nożyczki do damskiego pedikiuru i zgolił pięknisiowi baki. Te cholerne baki jak wełniste grzbiety baranków pasących się na górach wonnych ziół i tak dalej. Policzki spłynęły krwią. Jerry się rzucał, krzyczał o Chopinie, George Sand i La Palmie, Sobowski radził mu, żeby się przymknął. Nie posłuchał i Skowronek zdzielił Dziwala pięścią. Podczas zabiegów Chłoptaś, wyglądający na chorowitego, palił cigarillo i teraz przydeptywał niedopałek końcem trójkolorowego bucika.

„Nasze życie – odezwał się spod okna głosem mocnym – jak każda jasność ma jądro ciemności. Jest gniazdem, a ukrywa się w nim ślepe i głuche pisklę. To chciwość, którą chronimy własną piersią. Nic nie osłabi w nas rodzicielskiej miłości, będziemy troszczyć się o to przeklęte, wynaturzone dziecko do ostatka, aż nas zabije.”


 

* Ten i następne: fragmenty „Pieśni nad pieśniami”, w przekładzie zbiorowym Brytyjskiego i Zagranicznego Towarzystwa Biblijnego w Warszawie, 1975.

 

ciąg dalszy wyboru fragmentów


 
 
 
powrót do str. głównej ksiazki